Pięć lat, pięć jebanych, ciężkich lat. Nareszcie doczekałam się 'tej' chwili. Nie mam pojęcia jak zdołałam to przeżyć...
Przejechałam palcem po zabrudzonej szybie autobusu, obserwując z uwagą kalifornijski krajobraz. Chciałam jakoś stłumić bijące mi się w głowie myśli, ale za nic nie potrafiłam tego zrobić. Znów dopadły mnie wspomnienia. Czy dobre? Pojęcia nie mam.
Lafayette, 1983r.
Dasz radę, dasz kurwa radę, i nawet nie próbuj mi tu ryczeć.
Dzwoni, dzwoni co tydzień, z budki telefonicznej. Mówi, że tęskni, z resztą Jeff mówi mi to samo. Oboje tęsknią, tak samo jak ja za nimi. Ale co mi po tych słowach? Boli mnie to, że nie są obok mnie. Że nie gramy razem w garażu, a Axl nie udaje Plant'a. Brakuję mi jego czułości, pięknych słów, miliona zaśpiewanych dla mnie piosenek. Wiem, że są tylko przyjaciółmi, nikim więcej, ale... Ja chyba coś do niego czuję. Tak, do Bailey. Nie do Isbell'a, chociaż nie powiem, podoba mi się. Jednak w mojej głowie wciąż słychać ponure szepty z jego nazwiskiem w roli głównej. Nie pozwala mi spać, jeść, uczyć się, a nawet grać na gitarze. Zdaję sobie sprawę z tego, że pod koniec byliśmy blisko. Okej, być może dla kogoś innego pocałunki bez języczka romantyczne i namiętne nie są, ale dla mnie? Nie dość, że były to moje pierwsze zbliżenia, to w dodatku wszystko działo się tak szybko. Powiedział, że mu na mnie zależy, że będzie się starać, ale jeszcze nie teraz. Ciągle powtarzał:
- Bethie, skarbie. Wiesz, że jesteś dla mnie za młoda. Twoja matka zajebałaby mi wałkiem, a Twój ojciec?! Powiesiłby mnie za jaja, ale... Pamiętaj, że to coś więcej. Nie możemy jednak tego nikomu wyznać, musimy się ukrywać... To bez sensu. Lecz, ja nie mogę tak nagle poprzestać na 'cześć'. Uwielbiam Cię, dziewczyno, od tak.
Lafayette, 1984r.
Dzwoni. Wciąż do mnie telefonuję.
Jutro mam urodziny. Już 17, William dwa miesiące temu skończył dwadzieścia dwa lata. Zadzwoniłam wtedy na jego domowy. Tak, na domowy, ponieważ z Jeffrey'em wynajęli jakąś ciasną, brudną kawalerkę. Płakał. Mówił jak mu ciężko, jak ta jebana dżungla co chwila sprowadza na niego nowe kłopoty, problemy. Mówił, że chciałby, abym go wspierała, bym była tuż obok niego. Ja również nie powstrzymałam się i wybuchłam płaczem.
Lafayette, 1985r.
Kiedy wróciłam ze szkoły, matka z niezadowoloną miną siedziała w kuchni.
Kiedy próbowałam spytać co się stało, nagle całkowicie niespodziewanie ryknęła na mnie tym swoim stanowczym głosem.
- Ojciec umiera, nie widzisz tego!? Ma nowotwór jelita grubego! Umiera, jest bezradny, jak i lekarze. A ty co robisz?! Dalej piszesz z tym chuliganem i bezczelnym chłopcem. Jego matka o mało co zawału nie dostała. Zwiał gówniarz z domu i ma w dupie wszystkich. Los Angeles już poprzewracało mu w głowie. Wypiął się na wszystkich! A ty głupia, łudzisz się nadal!
Wskazała podbródkiem na stół, na którym leżał kawałek białego papieru.
- Mamo! Jak mogłaś?! - wzięłam list do ręki, wychodząc z kuchni. To William, napisał! Pisał co miesiąc, i jeszcze nigdy matka nie przeczytała żadnego listu. A tu taka niespodzianka.
Położyłam się na łóżku, rzucając książki w kąt.
Lafayette, 1986r.
Otworzyłam kopertę, czując, że coś jest nie tak. Już nie dzwonił.
" Droga Elizabeth!
Moje życie powoli się układa. Gram w zespole; Hollywood Rose. Oczywiście funkcję rytmicznego objął Nasz kochany Jeffrey, który teraz już nazywany jest Izzy'm. Izzy Stradlin, tak dokładniej. Jak się już zapewne domyślasz, ja zajmuję miejsce przy długiej rórze... Tak, przy mikrofonie!
Jakoś Nam się wiedzie. Upatrzyliśmy dom, cóż. Jakiejś pierwszej klasy to on niestety nie jest, ale da się przeżyć. Nawet owe domostwo zyskało już swoją własną ksywę: Hellhouse. Mrocznie brzmi, czyż nie?
Okej, teraz powinienem przejść do tej ważniejszej sprawy, tak sądzę. To trudny temat, ale w końcu trzeba coś z tym zrobić. Piszemy i rozmawiamy ze sobą od czterech lat. To długo, prawda? Co dziwne, wciąż za Tobą tęsknię, brakuję mi Ciebie, tak samo mocno jak na początku, jednak coś... Coś się we mnie 'skruszyło'. Nie potrafię tak dłużej. Czuję, że tego nie wytrzymam.
Po części zdaję sobie sprawę, z tego, że masz jedynie 19 lat. Jesteś za młoda na poważny związek, z resztą. Nigdy nie byliśmy, AŻ tak blisko. O czym ja w ogóle do Ciebie rozmawiam?! Nie rozumiem sam siebie. Byliśmy tylko przyjaciółmi, i nadal nimi jesteśmy. Taka prawda, hm?
Tak, właśnie taka jest pierdolona, brutalna prawda.
Gdybyś była nieco starsza, zabrałbym Cię wtedy ze sobą, ale doskonale wiesz, że te pięć lat różnicy zjebało Nam obojgu relację bycia i pozostania.
Nie chcę byś przeze mnie cierpiała, jednak muszę Ci coś wyznać... Poznałem dziewczynę. Erin... Jest cudowna! Taka wspaniała, moja mała kruszynka. Dużo ich już było przed nią, lecz ona jest zupełnie inna. Mam nadzieję, ze kiedyś ją poznasz. Tymczasem Tobie życzę, byś spotkała Tego Swojego jedynego.
Trzymaj się, młoda.
W. Axl Rose. "
Rozpłakałam się. Przecież byliśmy ze sobą.. W pewnym sensie, ale tak właśnie było!
Lafayette, 1987r.
Pogrzeb odbył się w miejscowym małym kościółku, do którego to co niedziela wyruszałam właśnie z ojcem. Trudno mi było z tym, że już nigdy go nie zobaczę. Jednak musiałam się z tym pogodzić.
Obiad odbył się w grobowej ciszy. Przerwał ją dopiero listonosz, dobijający się do drzwi.
- List dla panny Elizabeth Morrison.
- Dziękuję. - matka zachowała pozory wzorowej rodzicielki i posłała mu uśmiech.
Wiedziałam, że to nie On, więc kto taki? Otworzyłam pożółkłą kopertę, z mocno bijącym sercem.
" Informujemy pannę Elizabeth Morrison, że została zatrudniona do baru Rainbow, w roli kelnerki. Rozmowa kwalifikacyjna odbędzie się dnia 10.07.1987r. "
Skakałam z radości, chociaż na zewnątrz nadal byłam pogrążona w żałobie, w związku ze śmiercią ojca.
To wszystko powoli doprowadza mnie do autodestrukcji. Tak bynajmniej sądzę, przypuszczam.
Autobus zatrzymał się, wreszcie, na przystanku. Od razu zwróciłam uwagę na duży napis: Welcome to Los Angeles!
- No to kurwa witam, witam. - mruknęłam sama do siebie pod nosem, kierując się w nieznanym mi kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz