III. Sometimes it's easy to forget where you're goin'

Witam Was po prawie 5 latach przerwy. Wróciłam! :-)


Elizabeth:

    Stanęłam przed brzydkim, ośrupanym budynkiem z wielkim napisem MOTEL.
Zanurzałam prawą dłoń  w kieszeni swojej katany. Miałam kilkadziesiąt dolców przy sobie.
Na długo mi to na pewno nie starczy. Trochę się tym zmartwiłam, byłam wreszcie zdana sama na siebie, ale ta myśl nie tyle co mnie martwiła co napędzała do tego, aby wziąć wreszcie życie w swoje ręce.
    Weszłam do budynku, podeszłam do recepcji i wynajęłam jeden z tańszych pokoi na najbliższe dwie doby. Nie wiedziałam co zrobię później. Musiałam wyrzucić z siebie tę wiecznie przygnębioną duszę. Przecież jestem radosną, młodą kobietą. Jestem wreszcie jestem tu, gdzie powinnam być już 5 lat temu! Położyłam sporych rozmiarów, brązową torbę koło fotela. O ile ten rozpadający się stary mebel można fotelem nazwać... W podręcznym plecaku znalazłam prawie pustą paczkę papierosów i małą, pogniecioną karteczkę. Trudno było mi to ogarnąć, ale wczoraj trzymał ją w rękach Jeff... To znaczy Izzy, no. Ale on i tak na zawsze będzie dla mnie "Dzwoneczkiem".
Zapisał mi swój adres i numer telefonu i koniecznie nalegał na jak najszybszy odzew. Nie wiem jak mnie znalazł, ale ma skubany głowę. No w ogóle jaka sytuacja... Jestem w LA od dwóch dni, to już drugi motel, poprzedni był zdecydowanie za drogi- a ja zdołałam spotkać już Jeffa... i co najdziwniejsze Willa...
Cóż, skwituję to tak- wierzę w przeznaczenie, ale tak czy siak to dosyć dziwna sytuacja.
     Postanowiłam wyjść dziś na drinka. Nie będę siedzieć i się dołować. Robiłam to już w Lafayette i starczy. Zaczynam nowy rozdział w życiu.


Axl:

       - Taaaak, rozumiem. Jasne, przekażę. Hm, tak, postaramy się być punktualnie, ale nie wiem jak to wyjdzie.
Rozłączyłem się i spojrzałem na śpiącą obok Erin. Że jej się chciało przebywać w takiej ruinie jaką niewątpliwie był Hellhouse. My nawet nie mieliśmy garnków i spaliśmy na jakimś rozwalonym materacu. Dzielna, odważna dziewczyna!
- Axl, kto dzwonił? - Izzy ciekawy mojego rannego rozmówcy wychylił się zza otwartych, zniszczonych drzwi.
- James z wytwórni. Mamy być u nich za dwie godziny. WSZYSCY!
- No to stary, czemu od razu nie bijesz na alarm?! Przecież wiesz, że dobudzenie Duffa to naprawdę ciężka sprawa.
- Moglibyśmy pogadać o Beth? - spytałem bez ogródek.
Izzy jedynie przewrócił nieporadnie oczami, po czym głośno odchrząknął.
- Myślę o wyciągnięciu jej na drinka. Podrosła, nabrała kształtów, wiesz...- nieporadnie puścił oczko i dłonią w powietrzu wykonał zarys kobiecej sylwetki.
- O kim gadacie? - Erin uniosła się na łokciach i spojrzała na mnie z zaciekawieniem. O, tak, teraz rozumiem gesty Stradlina.
- Ehm, o twoich cudownych... - chwyciłem ją stanowczo i kiwnąłem głową do Izzyego, żeby sobie poszedł- ...atutach.

       Seks z rana to jest to. Erin była naprawdę spoko dupą, ale zaczynała mnie ostro irytować. O! Jak na przykład teraz. Z kuchni dochodził jej głośny, idiotyczny śmiech. Kurwa, co ja mówię? Mam wrażenie, że ona robiła jedynie przerwy na wzięcie wdechu i non stop chichotała. Kiedyś mnie to urzekło, teraz natomiast sprawiało, że miałem ochotę od niej uciec. Generalnie od wczoraj w mojej głowie zamieszkał totalny bałagan. Niby czułem coś do Erin, jednak od kiedy zobaczyłem Lizzie coś w moim sercu niebezpiecznie, lecz znajomo drgnęło. Podświadomie czekałem, aż zadzwoni, przyjedzie...
- Te Rose, coś Ty taki zamyślony? - Slash szturchnął mnie w ramię wystawiając w moją stronę butelkę Nightraina. Upiłem mały łyk i oddałem trunek w ręce mulata.
- Nic, nic, wszystko dobrze. - fałszywy uśmiech przykleił się do mojej twarzy. Slash zrozumiał i mruknął krótkie: "kminię, potem pogadamy".
Erin wskoczyła mi na kolana i zaczęła przygryzać moje ucho, bawić się moimi włosami i co najgorsze- nie przestawała chichotać.
- Bierzcie blondyna! - rzuciłem głośno, ściągając dziewczynę ze swoich kolan. Chyba nie zrozumiała, że zaczyna mnie denerwować i że powoli mam jej dosyć, bo ponownie zareagowała śmiechem. No kurwa.
       Steven i Slash pomogli mi zbudzić naćpanego Duffa. Blondyn z przerażeniem podniósł się z rozpadającej się kanapy.
- Steven gdzie jedzenie?!- niemalże krzyknął na perkusistę.
- A skąd ja mam to wiedzieć? Pranie też mógłby ktoś nam zrobić, ale mamy nie widziałem od trzech tygodni.
- Twoja matka leci w chuja, Adler. - skwitował Duff z dziarskim uśmiechem. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. No, oprócz Erin- ta go po prostu kontynuowała.
- Dobra gnojki, pakujcie się do vana. - zarządziłem, wziąłem dziewczynę za rękę i wyszliśmy z tego syfu.


Elizabeth:

     Dwie godziny zajęło mi wyszykowanie się.
Dawno się tak nie stroiłam, bo i dla kogo?
Okej, przyznaję. Był taki jeden, spotykaliśmy się blisko 3 miesiące, ale nic z tego nie wyszło. Koleś był totalnym dupkiem. Gorszym od Rose'a.
Przejrzałam się w lustrze. Nadal trudno mi było uwierzyć, że nie jestem w tym oblepionym krzyżami i obrazkami religijnymi pokoju w Lafayette.
- Jesteś w pieprzonym LA, kochanie! - krzyknęłam sama do siebie i szeroko się uśmiechnęłam.
     Na zegarze wybiła godzina 19, więc wzięłam ze sobą dosłownie kilka dolarów i wyszłam z pokoju hotelowego w stronę świateł neonów i kolorowych billboardów.


Izzy:


     Siedziałem w vanie czekając na Axla. Ten właśnie czule żegnał się z Erin pod drzwiami jej mieszkania. W sumie zacząłem się zastanawiać dlaczego Rudy z nią nie mieszka. Laska ma trochę kasy, wynajmuje mieszkanie, a on dalej siedzi z nami w tym bagnie.
- Jezu kurwa wreszcie... Łeb mi już pęka od jej pierdolenia...
- Co? Mówisz o Erin? - zdziwiłem się.
- A o kim innym? Przecież już słuchać jej nie mogę. Nic ciekawego nie ma do powiedzenia, wkurwia mnie, no, ale jestem dobra w łóżku i nie ogarnia co robię na boku. Poza tym sam dobrze wiesz ile razy pożyczała nam kasę. A do tego jest ładna i robi mi jedzonko do pracy. - te ostatnie słowa wymówił z błogim uśmiechem.
- Byłej pracy Axl, byłej... - nieco ostudziłem jego zapał. I nie powiem, zrobiłem to z pełną premedytacją. - Jednak nie martw się, mamy teraz kilka koncertów, a za miesiąc premiera płyty.
- Izzy czy wyglądam jakbym się martwił? - Rose zrobił minę jakbym palnął najgłupszy tekst w historii.
- Nie, ale wyglądasz jakby Cię coś bardzo trapiło i nawet nie mów, że chodzi o Beth, bo ten rozdział jest już chyba zakończony. - przekręciłem kluczyk w stacyjce.
- Możesz mi jeszcze raz powiedzieć na spokojnie o tym waszym spotkaniu? - poprosił.
- Tak, ale najpierw kupisz kilka...naście browarków. - rzuciłem mu drobne i podjechałem pod najbliższy całodobowy.
Z podziwem patrzyłem jak Axl rozpędzony wybiega z auta i po zaledwie 3 minutach wychodzi ze sklepu z cudownym napojem.
- Teraz zamieniam się w słuch.

- Cóż - ruszyłem z parkingu w stronę Hellhouse- byłem u Josha, wiesz tego ziomka od Brownstone'a co tak dobrze klepie. - Axl tylko kiwnął głową- Przy okazji chciałem zobaczyć jak James promuje nasz nadchodzący koncert w Rainbow, szukałem plakatów i wtedy usłyszałem znajomy głos w budce telefonicznej. Z czystej ciekawości zajrzałem do jej wnętrza i bezczelnie podsłuchałem rozmowę. Po słowach "Lafayette to gówno, z którego oni się wyrwali niestety beze mnie" i "Tak mamo, jestem cała i zdrowa" nabrałem pewnych podejrzeń, także poczekałem, aż dziewczyna skończy rozmowę. No i po 3 minutach tak też się stało.
"Lizzie?" spytałem krótko, dla pewności, chociaż już wtedy nie miałem wątpliwości. Ten sam nos, ten sam wzrok, jedynie trochę urosła, delikatnie przytyła, miała krótsze włosy i nieco większe usta.
"Jeffrey?". Wtedy to już na 100% wiedziałem z kim mam przyjemność. Wpadła mi w ramiona, wspomniała, że była godzinę wcześniej w wypożyczalni kaset VHS i chyba Cię widziała, ale ciągle zmieniała temat. Wiesz jak to Lizzie, chciała mi tyle opowiedzieć na raz... Jak ponownie zapytałem o Ciebie to stwierdziła, że nie ma zbytnio czasu, ponieważ szuka noclegu. Rzecz jasna zaproponowałem jej pobyt u nas, ale stanowczo odmówiła powołując się na 'sprawdzenie swej zaradności'. Ta dziewczyna to od zawsze miała brawurową ambicję. Wyobrażasz sobie stary, że przyjeżdżamy znowu do Los Angeles i ktoś proponuje nam od tak nocleg? Korzystałbym ile wlezie!
- Normalnie, stary. - zawtórował temu Rose.
- Ale wiesz - zacząłem znów- troszkę jej się nie dziwię. Nie widzieliśmy się 5 lat, ta więź osłabła, chociaż nie powiem, jak ją zobaczyłem to zapragnąłem ją odnowić. Dlatego też zapisałem jej nasz adres i numer telefonu, co już wiesz. Może się odezwie. Tyle.
- Woooow, Izzy, aleś się rozgadał. - Axl wyraził niewątpliwy podziw całą swą postawą.
- Tak, dlatego pozwól mi się teraz zamknąć i wypić piwo.
Zaparkowałem pod naszym domem i zgasiłem silnik.

2 komentarze:

  1. Nie ukrywam - powrót Michelle na blogspota to dla mnie pewnego rodzaju abstrakcja i szok, ale jak najbardziej pozytywny! Twój blog (a właściwie blogi) były pierwsze, jakie zaczynałam czytać, te hoho lat temu (no dobra, jakieś 5), więc mam do Twoich opowiadań ogromny sentyment! Cieszę się, że wróciłaś do pisania i to naprawdę w dobrym stylu! Fabuła ciekawa, wciąga, już mam ochotę na kolejny rozdział, tak trzymaj! ;)

    OdpowiedzUsuń